siedzieć będziesz na tych wysokościach, ty bałamucie warszawski!
Rzekłszy to, roześmiał się, ukazując duże, zdrowe zęby...
— Skądżeż mi taki tytuł dajesz?
— Co tu w bawełnę owijać, mój kochany, zbałamuciłeś mi kochaną siostrunię, zakochała się w tobie po same uszy i chce być panią Ignacową. Ja i owszem, nie mam nic przeciwko temu, wolę mieć siostrę zamężną, aniżeli wdowę, wolę mieć szwagrem ciebie, aniżeli jakiegoś obcego. My to, jako koledzy od szkolnej ławki, znamy się doskonale. Wiem żeś chłop porządny, nie utracyusz, i że z każdego grosza zrobisz trzy.
— Pochlebiasz mi.
— Nie, mówię szczerze, bo ja człowiek jestem prosty i obłudy nienawidzę. Kiedym się już tu wwindował i usiadł, skorzystam z tego, że jesteśmy sami, chcę się stanowczo rozmówić. Albo tak, albo tak: jasno, nie błądząc po omacku. Chcesz słuchać?
— Ależ proszę cię, mów.
— Przedewszystkiem, czy nie masz tu czego do picia, zmęczyłem się, w gardle mi zaschło, przeklęte schody!
— Może być zaraz herbata.
— Phi... dobry to napój dla chorych, a ja jak widzisz, zdrów jestem.
— Mogę w tej chwili posłać do miasta po co chcesz, a mam tu w szafie cognac.
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.
— 116 —