kobieta! Nieboszczyk, twój poprzednik, świeć Panie nad jego duszą, mógłby coś o tem powiedzieć.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Jesienne słońce posyłało szarej, ogołoconej już prawie ze wszelkiej zieloności ziemi ostatnie pocałunki przed zimą.
Dzień był wyjątkowo ładny i ciepły, wiatr łagodny kołysał bezlistne gałązki drzew i unosił nici białej, jedwabnej przędzy „babiego lata.”
W ogrodzie, przytykającym do dworu w Kopciówce, po szerokiej alei grabowej, zasłanej, niby dywanem, grubą warstwą liści opadłych, prowadząc się pod rękę, szedł pan Ignacy z narzeczoną. Była to kobieta tęga, silna, dobrze zbudowana; nie przesadził brat jej, pan Michał, mówiąc, że jest zdrowa jak krzemień. Rysy twarzy miała dość pospolite, ale przyjemne, na ustach uśmiech zadowolenia.
Wpatrywała się w swego towarzysza, oparta na jego ramieniu i z zadowoleniem widocznem, słuchała co mówił.
— Za tydzień — szeptał, — za tydzień więc, będziemy u siebie. Jak to słodko brzmi „u siebie,” „u nas.”
— Za tydzień, tak. Ja, chociaż na wsi urodzona i wychowana, nie lubię prowincyi, i szczęśliwa jestem, że dalsze życie moje upływać będzie w dużem mieście. Pod tym względem gusta nasze są zgodne.