odcieniem ironii, — mówiliśmy o twoich marzeniach, miałeś mi je dać poznać; więc mów, chcę poznać całe twoje życie od dzieciństwa... słucham... Jakżeż te marzenia snuły się.
— Ano, od dzieciństwa, to rozmaicie. Rodzice moi byli niezamożni, nieraz bieda zaglądała do domu, matka oszczędzała, a ojciec pracował, częstokroć na kolacyę trzeba było jeść chleb suchy.
— To nie marzenie, panie Ignacy, lecz rzeczywistość.
— Tak, ale z niej snuły się marzenia.
— Z suchego chleba?
— Właśnie. Marzyłem, żeby kiedyś można mieć chleb z masłem, albo z szynką, żeby matka kupowała więcej... ale to się nie spełniało.
— Biedny chłopiec! Czemuż nie znałam pana wówczas; może byłabym mogła co zaradzić.
— Później oddano mnie do miasta do szkół.
— A więc znów marzenia o nauce, może o sławie i wysokiem stanowisku. Chłopcy tak marzą niekiedy.
— I ja marzyłem, ale nie o sławie. Cóż tam sława! Ani jej ukroić, ani na chlebie rozsmarować. Ja nie rozumiem, co z niej przyjdzie. O nauce marzyłem. Całe noce przesiadywałem, aby zdobyć trójkę z łaciny, nie obciąć się z greckiego i otrzymać promocyę, bo oczywiście czem się prędzej szkoły skończy, tem prędzej się z nich wyjdzie, a marzyłem o tem, żeby wyjść jak najprędzej, bo gospodyni u której na stancyi stałem,
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.
— 124 —