bardzo proszę, niech się pan zapozna ze zwyczajami domowymi.
— Właśnie — rzekłem — pani była tak łaskawa...
— Tak, dziaduniu, powiedziałam panu, jaki u nas jest porządek dzienny.
— Bardzo dobrze, bardzo dobrze. W tej chwili pójdziemy do kancelaryi, bo widzę oto, że i jacyś ludzie stoją przed gankiem. Niewielkie tu u nas czynności są — ale są... prawie codzień. Po Warszawie miasteczko nasze wyda się panu maleńkiem i głuchem, ale to tylko z początku. Z czasem przyzwyczaisz się pan i poznasz wiele rzeczy ciekawych i osobliwych, choćby nie chwaląc się mój ogród. Nie spieram się i mogą być w Warszawie bogatsze, mogą być większe i są niezawodnie — ale takiego szykownego, eleganckiego, utrzymanego tak starannie, stanowczo niema... Nie wyobrazisz pan sobie, jakie ja mam tu gatunki wina, jakie morele, gruszki na szpalerach, jakie jabłka, renglody! przekonasz się z czasem, że mogłyby paradować na wystawie pierwszorzędnej owocarni... A warzywa, a szparagi, a melony!... Krótko mówiąc, ogródek rozkoszny, a mogę powiedzieć, że w nim każdy łokieć, każdy cal kwadratowy ziemi jest własną moją ręką uprawiony.
Poszliśmy do kancelaryi, interesantów było sporo, czas przy robocie schodził dziwnie szybko. O pierwszej był obiad, o siódmej herbata, punktualnie według rozkazu dziennego panny
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.
— 143 —