Rano jestem w kancelaryi, rozkładam papiery i biorę się do sporządzenia wypisów zamówionych. Prosta, zwyczajna czynność i dawniej wykonywałem ją, nucąc półgłosem wyjątki z oper — tu, na nowem miejscu, muszę się wysilać, muszę skupiać uwagę, coraz odrywam oczy od papieru, przenoszę je na zegar i mam do tej maszyny bezmyślnej pretensyę, że za wolno posuwa wskazówki, że umyślnie spóźnia wydzwonienie dziewiątej.
A już tej dziewiątej doczekać się nie mogę. Czy jestem taki żarłok? Przeciwnie, jadam niewiele, uczucia głodu bynajmniej nie doznaję, mógłbym się raczej na brak apetytu użalać, gdyby mnie to co obchodziło, a jednak godzina śniadania tak ważną rolę odgrywa w mojem życiu.
Zawsze mam na nią jakieś projekta; zamierzam powiedzieć coś bardzo wesołego, dowcipnego, już mam to powiedzenie ułożone w myśli, gotowe — i pokazuje się, że nie potrafię porządnie trzech zdań związać. Jąkam się jak dzieciak nieumiejący lekcyi, czuję się upokorzonym, zawstydzonym, parzę sobie usta gorącą herbatą, żeby co prędzej zakończyć śniadanie, którego zaczęcia nie mogłem się doczekać — żeby je zakończyć i uciec napowrót do kancelaryi.
Uciekam też, pomimo zaproszeń mego pracodawcy i panny Eufrozyny. Babcia, jeżeli jest zdrowsza i siedzi z nami przy stole, potrafi mnie zatrzymać, ale nie na długo, wymówkę bo zawsze znajduję.
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.
— 146 —