Rzuciłem się na łóżko, a o godzinie siódmej, byłem jak zwykle na stanowisku, o dziewiątej na herbacie, o pierwszej na obiedzie, a wieczorem już z daleko większą wprawą, aniżeli dnia poprzedniego, robiłem chińskie latarki...
— Mamy już dwieście — rzekła Fruzia.
— Dwieście latarek! — zawołała babcia — a gdzież ty je podziejesz dziewczyno?...
— O moja babciu, to stanowczo za mało... chcę przyozdobić ogród, co się zowie. Chcę żeby w nim jaśniało tysiąc świateł.
— Tysiąc?!
— Cóż to nadzwyczajnego, czy babcia sądzi, że my z panem Antonim nie zdołamy zrobić tysiąca latarek...
— Zrobimy — szepnąłem.
Nie zrobiliśmy, dla tej przyczyny, że nie mieliśmy z czego, zabrakło bibułki, a w mieście dostać jej nie było można, gdyż panna Eufrozyna wykupiła wszystkie zapasy, jakie się znajdowały w sklepach galanteryjnych miasteczka. Ja starałem się dostać, ale bezskutecznie, Kominkiewicz szukał po kramach i najmarniejszych sklepikach i zdobył kilkanaście arkuszy białej, mocno przybrudzonej bibułki; na sprowadzenie z Warszawy czas już był za krótki, należało więc poprzestać na tem, co jest...
— Babciu — mówiła panna Eufrozyna, — źle się dzieje.
— Z czem duszko?
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.
— 157 —