Blady świt przerywa miłą gawędkę...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
O ósmej rano Józia przynosi ogromny bukiet, składa on się z rezedy, lewkonij, róż, ma kształt piramidy i pachnie prześlicznie.
— To dla wujaszka — mówi. — Ach jak to dobrze, że wujaszek przyjechał, jak to dobrze.
— Spełniłem twoje życzenie — odpowiada wujaszek — żądałaś abym przyjechał koniecznie, więc jestem, obiecałaś ciszę, radbym jej zakosztować... miałaś mi dać poznać jakiegoś pana, bardzo miłego człowieka...
— Ech wujaszku... on nie jest taki miły... przeciwnie...
— A to dlaczego? Tak szybko zmieniasz zdanie...
— Miał wczoraj przyjechać i nie przyjechał, przysłał tylko bilecik z zawiadomieniem, że jakaś ważna sprawa zatrzymuje go w domu. Znam ja się na tych ważnych sprawach, ale zresztą cóż mnie to obchodzi?
— Nie obchodzi cię?
— Nic a nic; a jeżeli on sobie co myśli, to się myli bardzo. Wyprowadzę go z błędu przy pierwszej sposobności...
— A na ryby wybierzemy się we troje; bo ja haczyki przywiozłem?
— Jeżeli wujaszkowi moje towarzystwo nie wystarczy, to zaprosimy... kogóżby? Nie wiem jeszcze, ale może pana Lucyana...
— Któż jest pan Lucyan?