opętany, za nim drugi, trzeci, dziesiąty podają sobie hasła, jak czatujący na wałach żołnierze, chcą przekonać wszystkich, że pilnują czasu i porządku, dają znak złym duchom, aby swych psot dyabelskich przestali, że budzą ludzi, aby wcześnie wstali do pracy.
A w tej altance, przy jasno płonącej lampie, cóż się dzieje! Istny jarmark, muszki, komary, drobne ćmy, wszelkie motyle nocne, wszystkie te owady, skazane na pastwę nietoperzy i życie w ciemnościach, ujrzawszy światło biegną do niego, biegną do płomienia, uderzają się o gorące szkło, opalają sobie wąsy i skrzydła i okaleczone, zbolałe, ostatkiem sił zrywają się znowuż po to, aby wpaść w płomień i od jego ognistego pocałunku życie zakończyć.
„Ucz się od komara miłości, co zakochany we świetle płomienia, w nim przepada i ginie...” mówi perski poeta Saadi. Jaka miłość ciągnie do ognia te owady, jaka siła zmusza ich do samobójstwa, do wydania się na auto da fe? Któż odgadnie, dość że tłumnie, gromadami rzucają się na to całopalenie, setkami padają na papier, trupy ich coraz grubszą warstwą kładą się na stole. Dość tej hekatomby — trzeba zabrać światło.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Prawda wujaszku, że była cisza?
— Nieprawda, kochana Józiu, nie było jej wcale.
— Nawet w nocy?!