— Skąd znowuż?
— Więc?...
— Albo ja wiem, nerwy czy co, może wspomnienia...
— Mnie one tu rozgrzały.
— Tak... ale widzisz... może śmiać się będziesz ze mnie, to... fortepian.
— Fortepian?!
— A tak... Zresztą nie wiem, może nerwy... Teraz wszystko spędzają na nerwy... Są ludzie bojący się przestrzeni, są tacy, którzy się nizkich sklepień lękają — ja fortepianu się boję. Głupstwo to jest ostatecznie; siłą woli mogę nad wrażeniem zapanować. Słysząc piękną grę, niekiedy zapominam o mojem, nie wiem jak nazwać — uprzedzeniu, czy przesądzie, ale w pierwszej chwili wstrząsam się zawsze bezwiednie, odruchowo.
— Dlaczego?
— Dawne to dzieje; byłem jeszcze dzieckiem, mającem siedem lat wieku. Rodzice moi nie żyli już wówczas, przygarnęła mnie do siebie wujenka, wdowa bezdzietna, posiadająca ładny dworek z ogrodem w małem miasteczku. Poczciwa kobieta, nie dość, że miałem z jej łaski dach nad głową, że nie żałowała mi jedzenia, ale chciała dać mi ogładę, a tej bez fortepianu i francuzczyzny nie rozumiano wówczas. Uczyłem się więc słówek i rozmówek, a około południa siadałem przy starym klawikordzie i wujenka uczyła mnie poznawać nuty.
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —