Wszystkie ławki były zajęte, we wszystkich alejach ludno.
Śliczny pałacyk Łazienkowski przeglądał się w stawie, po którym pływały poważne łabędzie, zachwycał oko teatr na wyspie, posągi, egzotyczne rośliny przed pałacem, gondole na gładkiej powierzchni wody, olbrzymie drzewa rozściełające cień przyjemny.
Szumiał wodotrysk, bawiły się dzieci, starzy gwarzyli, zakochani szeptali, a wszyscy radziby byli przedłużyć pobyt w ślicznym parku, wśród drzew i zieleni i odwlec chwilę powrotu do dusznych ulic i rozgrzanych przez całodzienny upał domów.
Na ławce, nad samym stawem siedziała panna Teofila z rodzicami. Ojciec z matką rozmawiał o swoich kłopotach biurowych, o niegodziwości lokatorów kamieniczki, którzy i z zapłatą komornego nie śpieszą i coraz jakichś odświeżeń i reparacyj żądają, a panna Teofila nie wtrąciła się do rozmowy. Siedziała zamyślona i kreśliła końcem parasolki na piasku jakieś dziwaczne kwiaty i desenie.
Rodzice panny Teofili, podczas lata przynajmniej kilka razy na tydzień odwiedzali wspaniały park Łazienkowski i tylko wielka niepogoda mogła ich od tych wycieczek powstrzymać. Lubili oni to ustronie, kochali je nawet, zżyli się z niem.
On i ona, pracowite dzieci Warszawy, mieli dużo wspomnień, ściśle z tym parkiem związanych.
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.
— 81 —