została tablica z napisem: „Nr. XX. dom Ludwika i Joanny, małżonków Widelskich.” Mogli już być spokojni o los Teofilki, boć oczywiście, obywatelska córka, z majątkiem i edukacyą, miła i przystojna, starą panną zostać nie może.
Co się tycze owej edukacyi, była ona jak kamienica, bardzo średnia, prawie mała, taka jaką dać może czteroklasowa pensya, ale rodzice o wyższej nie marzyli, gdyż ta jaką dali córce, według ich pojęć była wystarczająca. Prócz edukacyi, matka dała córce dobre zasady, nauczyła ją oszczędności, szanowania grosza.
Czegóż więcej przy urodzie i kamienicy potrzeba?
Tego samego zdania był i ojciec. Pana Ignacego miał on już od dawna na widoku, ale rad był, że młody człowiek z krokiem stanowczym nie śpieszy. Panienka młoda jeszcze, a gdyby poszła zamąż i opuściła dom rodzicielski, to trudno byłoby się przyzwyczaić do jej nieobecności.
Zmrok zapada, ostatnie promienie słońca już zagasły, w górze gwiazdki zaczynają mrugać, wielkie stare drzewa szumią poważnie, od wody chłodniejszy wietrzyk zalatuje, żywa fala ludzi płynie w powrotnym kierunku, coraz więcej wolnych ławek, coraz bardziej pusto w alejach.
— Szczególna rzecz — odezwała się pani Joanna, — dlaczego on dziś nie przyszedł?
— Widocznie nie miał chęci — odrzekła panna Teofila, coraz energiczniej kreśląc jakieś floresy końcem parasolki na piasku.
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.
— 83 —