— Już nie wytrzymam — rzekł pan Widelski — pędzicie jak lokomotywa, nadążyć wam nie mogę, zasapałem się, zmęczyłem, a do domu jeszcze kawał drogi. Jesteśmy dopiero na Brackiej.
— Prawda.
— Ano widzicie, proponuję zatem odpoczynek. Pójdziemy przez Saski ogród, czas prześliczny, a ten szelma księżyc kusi formalnie. W ogrodzie posiedziemy, stamtąd wstąpimy na herbatę do cukierni, a kolacyę to nam Joasia da w domu. Przypuszczam mateczko, że znajdziesz co do jedzenia w kredensie.
— Mój kredens nigdy nie jest pusty — odpowiedziała pani Joanna. — Będzie kolacya.
— Doskonale matuchno! kiedy hulać to hulać. Jutro święto, do biura nie idę, można więc i spać dłużej, a ten księżyc...
— Coś ty sobie dziś do księżyca upatrzył, Ludwisiu.
— Ha... taki szelma śliczny, że tylko spacerować, pisz, maluj, elektryczne światło. No, idźcie dzieci naprzód, tylko proszę, nie tak prędko. Wam, młodym, łatwo, a my z mamusią nie możemy tak zdążać.
Pan Ignacy przycisnął silniej rękę kuzynki i wrócił do przerwanej rozmowy.
— Ja zawsze — rzekł, — dla ciebie kuzyneczko, jestem takim, jak dawniej byłem.
— Nie widzę tego.
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.
— 90 —