Na drugi dzień Walenty zameldował, że się pan Ludwik już sprowadził, że ma bardzo ładne mebelki, że chce zapłacić komorne, oraz że ma zamiar zobaczyć się z panią, w bardzo ważnym interesie.
— No, no, niech przyjdzie, rzekła dama, ale jeżeli to ma być względem jakiej opieki, to mu dopiero powiem pater noster.
Po chwili wszedł pan Ludwik, miał minę bardzo uroczystą, od samych drzwi kłaniał się, a zbliżywszy się złożył na ręce wdowy bardzo serdeczny pocałunek.
— Szanowna pani Dobrodziejko, rzekł do niej, płacę komorne za kwartał, a jednocześnie śmiem wyrazić bardzo pokorną prośbę...
— Słucham pana.
— Przez pracę i oszczędność zebrałem sobie tysiąc rubelków, mam tutaj tę sumkę w listach zastawnych, ale ponieważ często wychodzę z domu, a złodziei nie brak w Warszawie, przeto przychodzę prosić panią Dobrodziejkę, czyby nie raczyła przyjąć mego fundusiku do siebie na przechowanie...
— Owszem, mój młody panie, owszem, lubię młodzież oszczędną i ufającą starszym.
Pan Ludwik złożył pieniądze, ukłonił się i wyszedł.
— Ludwisiu! Ludwisiu! wołała babcia, wiesz ty co, moje dziecko, to jakiś porządny człowiek ten pan Ludwik, chciałam go poprosić w Niedzielę na herbatę.
Lecz Ludwisia, która stojąc pode drzwiami wysłuchała poprzedniej rozmowy, widząc co się święci, zmieniła taktykę.
Strona:Klemens Junosza - Wnuczka.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.