cierpieniu zwanem suchotami lub anemją pieniężną. Przeczuwając zbliżający się koniec był smutnym i miał minę okropnie melancholijną, nie mając nic do roboty siedział przy oknie i spoglądał na ulicę...
Ztąd datuje się i ztąd pochodzi pierwsze spotkanie się z sobą czworga oczu, oraz szereg westchnień tak gorących i strzelistych, iż te mogłyby ogrzać z łatwością trzy pokoje i kuchnię.
— Czemu wzdychasz Ludwisiu? pytała pani Zagwoździńska swej wnuczki.
— Myślę, droga babciu!
— Myślisz!? powtarzała przestraszona matrona, jakby nie przypuszczała, że młoda osoba zdolną jest do takiej pracy mózgowej — czy rosół był nie dobry, czy pieczeń przypaloną, Ludwisiu moja droga, o czem ty możesz myśleć?!
— Myślę babciu, była powtórna odpowiedź, a przestraszona na serjo już babcia, czyniła znak krzyża świętego, szepcząc:
— Od powietrza, głodu, ognia, wojny i myślenia zachowaj nas Panie Boże miłosierny... Czy to ktosłyszał, żeby zaś dzisiejszego dnia porządna panienka miała z przeproszeniem, myśleć... kto ją tego nauczył, kto jej o tem powiedział, bo przecież nie ja — przeżyłam z łaski Pana Boga kilkadziesiąt lat na tym świecie, i ani mi nigdy nawet przez myśl nie przeszło, abym miała myśleć... Taki czas, taki czas, o mój Jezu ukrzyżowany, toż to jaja dziś mędrsze niż kury, cielęta niż woły... A to zgroza, w mojej familji nikt nigdy nie myślał, a ona...
Poczciwa niewiasta zalała się łzami gorzkiemi...
Naprzeciwko pan Ludwik siedział przy oknie i wzdychał.
Westchnienia jego były ciężkie.
— Są chwile w życiu ludzkiem mówił, kiedy człowiek z całą otwartością musi przyznać sobie w duszy, że jest skromnym osłem. Od śmierci ojca zacząłem żyć na własną rękę, skutkiem czego wszystko com kiedykolwiek posiadał przeszło w rękę cudzą... Taka to smutna konsekwencja. Psią-Wólkę djabli wzięli, kapitalik matki nieboszczki perdu, kamieniczka po ciotce tylko się mignęła, został mi ostatni tysiąc rubli jak ostatni ząb w szczęce zgrzybiałego starca; skoro i ten mi wypadnie, to już nie będę ani jadł, ani pił, ani palił, ani mieszkał, bo nie będę miał za co.
Gdybyż przynajmniej ta zachwycająca istota, ten anioł z przeciwka, ta wieszczka co mi się w oknie ukazuje była panną, gdyby miała realności, gdyby mnie chciała przyjąć za małżonka i dozgonnego towarzysza — nie pogardziłbym tą ofiarą. Nie pogardziłbym tem więcej, że o ile przez szerokość ulicy dostrzedz mogę, ma włosy jak len, oczy jak haber, usta jak wiśnie i policzki jak bułki. Musi to być jedna z tych samych blondynek przejasnych, co to są głupowate potrosze, a w gruncie serca dobre i poczciwe jak anioły. Bywają one zwykle w uczuciach swoich słodkie jak przesłodzony rumianek, sentymentalne jak litwinki, a stałe jak mur...
Panna Ludwika domyśliła się że o niej ktoś myśli, skutkiem tego przypięła niebieską kokardę do włosów i umoczyła zadarty nosek w pudrze. W tem miejscu przerywam opowiadanie i zwracam się do ojców rodzin. Mowa moja będzie zwięzła.
Szanowni ojcowie, jeżeli uważacie że córki wasze stoją dłużej niż zwykle przed lustrem, że sobie przypinają kokardki, że sypią na twarz mąkę i krochmal w podwójnej niż zwykle ilości, i że malują sobie powieki niebieskim ołówkiem, że nie jedzą mięsa, że siadają w nocy do godziny drugiej, że ściskają się
Strona:Klemens Junosza - Wnuczka.djvu/6
Ta strona została uwierzytelniona.