nia sporo, że teraz wygląda jak po gradzie. Dobrze, że fornale nasi z wozami byli blizko — posiadali żywo na konie, złapali onego szkodnika i przyprowadziliśmy go tutaj.
Ależ gdzie pan Karol?
Na Boga! Z konia spadł!... Może się zabił? Mówże...
No, czemuż stoisz jak słup?... Słyszysz, że cię pytają...
Mój człowieku, nie trzymaj nas w niepewności... jesteśmy tak niespokojni.
Oj, zaraz... Tak mnie te psie dusze fornale zmordowały, że tchnąć nie mogę. Ich pięciu, a ja jeden, — alem ich też zeprał godnie.
Ola Boga! ola Boga! toż rozbój! Goniłam... krzyczałam: „stójcie, zbóje!... to nasz Jacek... Jacek... nasz Jacek z Kozich-dołków...“ — a te zbereźniki, te obwiesie, te zbóje nic, jeno go kudłały i miętosiły, że mało duch z chłopa nie wyszedł.