Strona:Klemens Junosza - Wyścig dystansowy.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

Cygan — bo ja na Cyganie gnałem — jeszcze bardziej. Staliśmy ze dwa pacierze. Pan powiada: „stępa!“ Przejechaliśmy wiorstę stępa. Pan wypalił sobie papierosa i mnie też dał — to było koło Obleśnej, blizko mostu, — wypalił, rzucił resztę na ziemię i woła: „kłus!“ Zaczęliśmy znowu przeć zdrowo — tamtych nie widać... A ja sobie myślę: zagonki pewne, co pan obiecał, jak weźmiemy nagrodę.

Katarzyna (n. s).

A juści, pewne! Byłyby, żebyś tego drandrygę Wielkiego Śledzia pilnował; teraz zagonki przepadły, i krowa przepadła i kochanie przepadło.

Jacek.

Przejechaliśmy przez most, przez las — jedna wieś nic, druga nic, w trzeciej nieszczęście... ogień — chałupa się pali... I byłoby wszystko bajki, ale dyabli nadali babę. Wytknęła łeb z dymnika i drze się: „kto w Boga wierzy, ratuj!“ A tu ogień obejmuje, a ludzie pogłupieli — stoją jak barany i patrzą... Pan, niewiele myśląc, hyc z Wielkiego Szlomy — cisnął mi cugle i mówi: „trzymaj!“ Wdrapał się po słupie na dach. Jezu, ratuj! — prawie że w ogień wlazł.

Anna.

O, mój Boże!