Strona:Klemens Junosza - Wyścig dystansowy.djvu/17

Ta strona została skorygowana.
Sabina.

Suma spadnie? my na grzyby pójdziemy... Nie — to przecież niemożliwe!

SCENA IV.
Sabina, Ewa, Onufry, potem Katarzyna.
Onufry (wchodzi zasapany).

Duchu w sobie nie czuję!... Goniłem gałgana, według głupiej mojej kompetencyi. On przez płot i ja przez płot. Już go prawie mam... On przez rów i ja przez rów... Rzuciłem kamieniem... Zaskowyczał... upuścił w piasek... Ja do niego, on znowu mięso w zęby... żeby zmarniał! Uciekł, proszę pani, przepadło, i już nie mam innego sposobu, tylko, na przykład...

Ewa.

Co?

Onufry.

A no, jak go zobaczę — to mu nogę przetrącę... przysiągłem, że to zrobię.

Sabina.

Ani mi się waż, mój Onufry... jak można!

Onufry.

Pani powiada, żebym się nie ważył, a z czego zrobię obiad teraz? Pana tylko patrzeć, a i pan Atanazy ma przyjechać... Trzeba coś zrobić, i właśnie przyszedłem według dyspozycyi.