Strona:Klemens Junosza - Wyścig dystansowy.djvu/36

Ta strona została skorygowana.
Karol (rzuca się na szyję Atanazego).

Stryjaszku, jesteś wielki! Oto naprawdę myśl genialna! Jadę, biorę nagrodę, odznaczam się. Dlaczego nie?... Ale na czem?

Atanazy.

Oczywiście na koniu.

Ewa.

Tak... na koniu. Zaczynam rozumieć.

Sabina

Racya, racya — to świetny pomysł. Pucio jest lekki, zręczny, śmiały, jeździ doskonale i niezawodnie nagroda go nie minie. Rzeczywiście, miałam przeczucie jakieś; śniło mi się onegdaj, że tłukłam pieprz, a to oznacza przyjemną i radosną nowinę. Oh! teraz oddycham swobodniej, nadzieja wstępuje w moje biedne serce. Puciu, ty musisz być szczęśliwy.

Karol.

Będę, ciociu. Ale najgorzej z koniem.

Atanazy.

A ten lejcowy twój, co?

Karol.

Chody ma, ale przyciężki, proszę stryja, i — zdaje mi się — wapnem był pasiony... nie wytrzyma takiego rekordu.

Atanazy.

Hm! Poszlij-no po swego pachciarza.

(Karol idzie ku drzwiom, wychodzi na chwilę i wraca).