Strona:Klemens Junosza - Wyścig dystansowy.djvu/45

Ta strona została skorygowana.
Jacek.

Aha, Kaśka idzie... a pewnie co niesie. Oj, dobra dziewucha, bo dobra!... w świecie takiej drugiej poszukać — jaka dobra! Zmarniałbym przy tym zatraconym tryningu, żeby nie ona. Na taki skwar każą w wełnianych kocach ganiać, żeby wagę tracić, każą się na onej pokrace drewnianej kiwać, a jedzenia dają z pańskiego stołu, akurat tyle, co dla ptaka. Jakiści bistyk — dobre jadło, ale jeno do zabawki, nie dla pożywienia... Oj, żeby nie Kasia, nie żyłbym już chyba na takim pańskim wikcie.

Katarzyna (za płotem).

Jacek! Jacek! adyć słuchaj! Ogłuchł chłopisko, czy co?... Jacek!

Jacek (n. s).

A juści, ona myśli, że ja nie słyszę. Słyszę ci ja dobrze, jeno tak lubię przekomarzać się z dziewuchą.

(Udaje zajętego ćwiczeniem).


SCENA II.
Jacek — Katarzyna.
Katarzyna (staje przy płocie z drugiej strony).

Słyszysz, ty zatracony!... Cóżeś tak shardział?... Dla Boga! adyć się przebrał za nieboskie stworzenie!... wygląda nie jak człowiek, ale jak nietoperz... Jacuś!