Strona:Klemens Junosza - Wyścig dystansowy.djvu/76

Ta strona została skorygowana.
Atanazy.

Pewnie ci tu jakie dziewki jedzenie przynoszą? Przyznaj się, od czasu do czasu.

Jacek.

Pewnie, że donosiłyby i nie jednaby się znalazła.

Atanazy.

A ty nic?

Jacek.

Ale gdzie zaś! Choć mnie ckni, a ja nic; i choćby najlepsze rzeczy, choćby samą słoninę, choćby kiełbasę, choćby, na to mówiąc, jajecznicę, choćby kurę — ja nic. Oczy zatykam, gębę zatykam, nos zatykam, żeby zapachu nie czuć, żeby mnie nie skusiło.

Atanazy.

Ho! ho! takiś twardy.

Jacek.

Jak krzemień, wielmożny panie; jak ta skała, co z niej na szosę kamienie kruszą; jak Uszer, kiedy go prosić, żeby parę groszy pożyczył.

Atanazy.

A to, od czasu do czasu, dobrze.

Jacek.

Oj, nie bardzo! On biśtyk smakowity, ale lekki... i żeby jeno po wyścigu... to zaraz miskę grochu zjem i kartofli ze trzy garnce.