Wielmożny panie, my jeszcze nigdy w życiu nie widzieliśmy taki interes, więc chcemy zobaczyć. Myśmy jeszcze nie słyszeli, że można na koniu zarobić bardzo prędkim sposobem ładne pieniądze, więc nas wzięła wielka ciekawość, jak się to robi? Całe nasze miasteczko jest poruszone. Wszyscy ciągną do szosy... Kto ma wasąg — pojechał na wasągu, kto biedkę — na biedce, kto nie ma biedki — poleciał piechotą... precz żydki stoją przy drodze... Nawet jak rabin ma przyjechać, to nie zbierze się tyle narodu, co dziś na ten dystans. My wyprzedziliśmy wszystkich i zajechali aż tutaj.
Jakto my?
Nu, jakie my? My — kilka żydków, co zawsze trzymają z sobą kompanię. Panowie ich znają: jest Lejbuś, jest Berek... jest Uszer, z Kozich-dołków pachciarz, ja jestem.
I ten szelma Uszer, od czasu do czasu?
Co za dziwota? Czy pan dobrodziej nie rozumie, że kiedy dziedzic się ściga, to w pachciarzu dusza się trzęsie? Panowie nie chcecie poznać naszej delikatności i dobrego, miękkie-