Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

kogo już zbierać, osieroceni, zboleli, na przebłaganie Boga za grzechy swoje, kościół ten ufundowali.
O założycielach tego kościoła Szymon opowiadać lubi legendy, pełne cudowności i tajemniczego uroku. Szymon może coś o tem wiedzieć, gdyż ma tradycye rodzinne, podania z dawnych, bardzo dawnych czasów. To nie zwyczajny dziad, którego przypadek, zbieg okoliczności, lub kalectwo do kościelnej zapędziły służby... nie! to dziad z dziada pradziada, arystokrata w swoim rodzaju, patrycyusz. On z dumą kościół zamiata, z dumą dzierży swój kijek z kapturkiem do gaszenia świec, a w kopaniu grobów ma się za pierwszego mistrza. Nie żałuje on ziemi umarłym — kopie im doły wygodne, obszerne, głębokie; boć grób to nie chałupa, to nie marna siedziba na rok, czy na dziesięć lat czasu, ale na długie, długie wieki, aż do dnia ostatecznego sądu.
Kiedy Szymon kościół kończył zamiatać, rozległo się gwałtowne ujadanie Kurty.
— Co to znaczy? — mruknął stary — co to jest? Pewnikiem ktoś po księdza do chorego.
To mówiąc, dziad przed kościół wyszedł.
Koło bramy cmentarnej stała biedka żydowska, a właściciel jej kierował się ku plebanii.
— Boruch! — zawołał Szymon — hej, Boruch!
Żyd się obejrzał.
— Ny, Boruch, tak, Boruch; ale czego tak krzyczycie, Szymonie?
— Dziwno mi, żeście tak rano przyjechali i żeście tu, u nas... Jaka was bieda niesie? do kogo?