— Pan Kintz z córką — rzekł Stanisław.
— Pan Kintz! Słusznie, bardzo słusznie, teraz tylko niemcy mogą takiemi powozami jeździć. Z córeczką... no proszę...
— Śliczna panna! — wtrąciła panna Marta.
— Prawda — rzekł pan Onufry — trochę w niej żydówki, trochę wiewiórki, a trochę dyabła.
— Cicho, przestań pan! — rzekła Marcia — już są przed gankiem.
Rzeczywiście jednocześnie prawie obadwa powozy zajechały przed dom. Z pierwszego wysiadł sędzia z sędziną i z synem, z drugiego pan Kintz z córką.
Po wprowadzeniu gości do salonu i prezentacyi wzajemnej, sędzina zajęła miejsce na kanapie i zaczęła rozmawiać z panną Martą. Pan Stanisław zabawiał Kintza, do którego przysunął się pan Onufry i sędzia, zaś pan Jan czynił honory Kintzównie.
Trzeba przyznać, że ta ostatnia wyglądała prześlicznie. W czarnej jedwabnej sukni figurka jej wydawała się jeszcze wiotszą, a twarz bielszą, oczy zaś, duże, rzucały olśniewające blaski.
Przybywali inni jeszcze goście, tworzyły się nowe grupy, lecz panna Kintz tak umiała prowadzić rozmowę, tak sędzica zająć, że ten młody człowiek ani na chwilę opuścić jej nie mógł.
Panna Marta, jako gospodyni domu, zanadto była zajętą, aby na ugrupowanie się gości mogła zwracać pilniejszą uwagę.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/109
Ta strona została skorygowana.