Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

— Nie moja właściwie, tylko Jasia, który prosił mnie o zapytanie, czyby pan Onufry nie zechciał odstąpić mu kilkunastu morgów torfowiska nad rzeczką.
— Otóż to jest właśnie enigma, czyli sęk; co jemu po tym nieużytku? Czy ma zamiar prowadzić w rzeczułce racyonalną hodowlę żab?
— Więc odpowiem, że się kochany sąsiad dobrodziej namyśli.
— Czy namyśli?... ha, zobaczymy. Tymczasem, kanoniku, ruszajmy, bo już późno. Nam starym jeszcze pół biedy, ale śliczne oczki będą jutro zaspane.
Gdy wyjechali już za wieś, pan Onufry fajeczkę nałożył, zapalił, a puściwszy kilka potężnych kłębów dymu, rzekł:
— Nie pamiętam ja, mój księże Andrzeju, kto to napisał, że coś się w państwie duńskiem popsuło...
— Zkądże jegomości duńskie państwo na myśli?
— Tak sobie. Ten dzisiejszy wieczór w Zielonce wydał mi się nieco dziwny. Patrzyłem ja jednem okiem w karty, a drugiem na towarzystwo...
— I cóżeś dostrzegł?
— Hm! co się dostrzegło to się dostrzegło. Panna Marta, nie ubliżając jej śliczności, wyglądała jak półtora nieszczęścia; sędzina siedziała jak na szpilkach; Stanisław ledwie że się czasem odezwał, a ksiądz dobrodziej także byłeś nieswój. Errare humanum est. Co znaczy: człek się może poszkapić, więc i ja też może się mylę, ale zdaje mi się, że niepotrzebnie tego szwaba z córeczką zapraszali...