Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/118

Ta strona została skorygowana.



VI.

Upłynął tydzień. Przez ten czas pan Jan był raz w Zielonce, ale niefortunnie trafił, gdyż ani Stanisława, ani panny Marty w domu nie zastał. Akurat tego dnia wyjechali oboje po jakieś sprawunki do miasta.
Zostawił więc bilet i po chwilowym namyśle kazał się zawieźć do Bogatego, do Kintzów.
Tam dwór urządzony był z pewną elegancyą i komfortem.
W obszernym przedpokoju był służący, który pobiegł natychmiast zameldować gościa i powróciwszy niebawem, poprosił do małego, bardzo gustownie urządzonego saloniku.
Nie było tam ani błyskotek ani świecideł; meble starożytnego fasonu, pokryte ciężką jedwabną materyą koronkowe firanki i dwa wazony palm przepysznych stanowiły całą ozdobę tej komnaty. W kącie na słupie marmurowym stała jakaś starożytna amfora, a bronzowy zegar, również antyk, wskazywał godzinę.
Po kwadransie oczekiwania, które pan Jan urozmaicał sobie przeglądaniem albumów i sztychów, weszła panna Kintz w towarzystwie bardzo otyłej osoby.