— Przyznaj pan, żem go nie zawiodła; ten widok wart jest pędzla artysty.
— A przecież taki powszedni...
— Nie powszedni; w moich oczach jest oryginalny, i dlatego przychodzę tu często, aby się nim zachwycać. Powiedz mi, panie sąsiedzie — rzekła, patrząc panu Janowi w oczy — czy dawno znasz pannę Martę z Zielonki?
Niespodziewane to pytanie zmieszało trochę sędzica.
— Dość dawno — odpowiedział po chwili. — Zkąd pani na myśl przyszło to pytanie?
— Kobiety są w ogóle ciekawe.
— Nawet samotnice?
— Samotność nie odbiera cech wrodzonych, powiedziałabym, że je potęguje nawet; a że tak jest, dowiedzie drugie pytanie, które panu zadam.
— Słucham pani.
— Ona mi się wydaje bardzo zakochaną, czy to prawda?
— Zkąd ja mogę o tem wiedzieć?
— Jesteś pan nieszczery, a pomiędzy przyjaciółmi... Masz tobie! nadałam panu tytuł, którego może przyjąć nie zechcesz.
— Przed chwilą wziąłem różę, teraz przyjmuję przyjaźń, dziękując za drugą bardziej jeszcze.
— I obadwa te dary zasuszysz pan zapewne dobrze... Byle tylko nie w jakich starych rejestrach gospodarskich!
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/126
Ta strona została skorygowana.