— Ach, Iziu — rzekła — założyłabym się, że byliście państwo nad jeziorem!
— Tak, ciociu.
— Domyślałam się. Powiadam panu, Izia szczególnie lubi jeziora, przepada za jeziorami, mieszkałaby na jeziorze! To jest szczególne, naprawdę! W Szwajcaryi lubiła oglądać jezioro przy świetle księżyca i ja zawsze z takich wycieczek powracałem z katarem. Tutaj znowu jest na nieszczęście jezioro...
— Dlaczegóż na nieszczęście? Przeciwnie, łaskawa pani, pominąwszy bowiem praktyczną wartość, przyczynia się ono do ozdoby parku i całej rezydencyi.
— Kubek w kubek to samo Izia mówi. Ona zawsze tak: piękne, malownicze, zachwycające! ale ja nie mogę się wszystkiem zachwycać... to zaś jezioro specyalnie działa mi na nerwy.
— A to z jakiego powodu?
— Ach! wyobraź pan sobie, mówił mi ogrodnik, że nad brzegiem tej szkaradnej wody można spotkać węża, żywego węża! No, teraz osądź pan sam, czy można tam chodzić?
— U nas niema jadowitych wężów.
— A to mi już wszystko jedno! Żebym, Boże broń, miała zobaczyć takiego potwora, to umarłabym, nie pytając czy on jadowity, czy niejadowity...
— Więc niech ciocia nie chodzi nad jezioro, po co się narażać?
— Izia zawsze tak mówi, żeby się nie narażać. Powiadam panu, że mi to ciągle powtarza! Ona ma
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/129
Ta strona została skorygowana.