Ztąd też wyniknęło, że wiele bardzo oryginalnych i trafnych uwag Kintza przebrzmiało dla młodego człowieka zupełnie bez śladu.
Dopiero przy herbacie pan Jan znalazł sposobność zamienienia kilku słów ze swoją sąsiadką. Lecz nie było już mowy o zaczarowanej krainie uczuć i marzeń... nie było dopytywań i badań. Panna Iza mówiła tylko o sztuce, o malarstwie i rzeźbie, których najpiękniejsze pomniki w licznych swoich wędrówkach widziała, wreszcie o muzyce.
Później, jak gdyby pragnąc poglądy swoje co do muzyki dowodami poprzeć, zasiadła do fortepianu i grała.
Po północy już opuścił pan Jan Bogate i odjechał rozmarzony; w uszach brzmiały mu jeszcze dźwięki fortepianu i melodyjny głos panny Izabelli, która przy pożegnaniu prosiła, aby ich częściej odwiedział.
Gdy powrócił do domu, ujrzał, że w pokoju matki świeci się jeszcze. Nie wszedł tam jednak, lecz wprost udał się do swego gabinetu na górę i zapaliwszy cygaro, rzucił się na szezlong.
Pomimo spóźnionej pory spać mu się wcale nie chciało; patrzył na błękitny dymek cygara i marzył...
Lekkie pukanie do drzwi zbudziło go z zadumy.
— Kto tam? — zapytał zdziwiony?
— Czy można?
Pan Jan poznał głos matki. Zerwał się i pośpieszył drzwi otworzyć.
Sędzina weszła do pokoju.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/131
Ta strona została skorygowana.