— Mateczka jeszcze nie śpi — zapytał — tak późno?
— Czekałam na ciebie... Chciałam się zapytać o Marcię, gdyż, nie wiem sama dlaczego, byłam o nią, niespokojną...
Pan Jan milczał.
— Nie wiem, co to znaczy — mówiła dalej sędzina — przesądną ani zabobonną nie jestem, w przeczucia nie wierzę, a jednak doznawałam dziwnego niepokoju o Marcię, i dla uspokojenia własnego nie kładłam się spać, czekałam aż powrócisz z Zielonki, żeby się o tej mojej kochanej czegoś pewnego dowiedzieć. O! bo ty może nie wiesz, mój Jasiu, jak ja ją kocham, uważam ją, jakby za własne dziecko. Powiedz-że mi, proszę, czy zdrowa przynajmniej, czy dobrze wygląda? dlaczego tak już dawno u nas nie była?
— Niestety, mateczko, na te wszystkie pytania nie mogę ci udzielić odpowiedzi.
— A to dlaczego?
— Dla bardzo prostej przyczyny, bo nie widziałem panny Marty.
— Nie rozumiem... wszak do Zielonki jeździłeś?
— Tak, mateczko, lecz nie zastałem ani Stasia, ani panny Marty, wyjechali do miasta i mieli dopiero późnym wieczorem powrócić. Ta okoliczność powinna jednak uspokoić obawy mateczki; gdyby panna Marta była cierpiącą, to zapewne nie wyjeżdżałaby z domu.
— Więc nie zastałeś w domu? Szkoda. A powiedz-że mi, gdzie bawiłeś tak długo?
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/132
Ta strona została skorygowana.