dorosłym i panem swojej woli... ale nie zaprzeczysz matce prawa głosu, choćby doradczego tylko.
— Ale o cóż idzie? bo doprawdy nic nie wiem.
— Idzie o dzisiejszą wizytę, która, mojem zdaniem, była co najmniej zbyteczną...
— Dlaczego?
— Oszczędź mi, mój Jasiu, potrzeby tłumaczenia ci tego, co sam dobrze rozumiesz. Już zeszłej niedzieli w Zieloncc postępowanie twoje nie podobało mi się wcale. Przyczepiłeś się do tej ekscentrycznej niemeczki, a dla Marci nie znalazłeś ani jednej chwilki.
— Jakto przyczepiłem się? Osoba młoda, wesoła, zajmująca, cóż więc dziwnego, żem z nią rozmawiał?
— Zdaje się jednak, że wobec twego stosunku do Marci nie było to zupełnie właściwem.
— Co mateczka mówi? Stosunek mój do panny Marty niczem się nie różni od stosunku do panny Kintz, chyba tem tylko, że pierwszy jest dawniejszy.
— I ty śmiesz to mówić? ty, Jasiu?
— Tak, ja śmiem to mówić. Przyznaję, że lubiłem rozmawiać z panną Martą, że w wielu kwestyach mieliśmy jednakowe przekonania, że szanowałem ją i szanuję bardzo, jako osobę wysokiej zacności, ale nadto nic więcej. Nie jestem jej narzeczonym, nie powiedziałem nigdy, że ją kocham.
— Ale dawałeś to do zrozumienia... Ja sama nazywałam ją nieraz swoją córką, a co się jej tyczy, to wiem, że kocha cię szczerze i że byłaby najlepszą żoną, idealną towarzyszką życia dla ciebie. Czy więc nie czujesz żadnych wyrzutów sumienia, odsuwając się od
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/134
Ta strona została skorygowana.