Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

tej dobrej, szlachetnej dziewczyny, przywiązanej do ciebie tak szczerze?
Pan Jan wahał się przez chwilę, na twarzy jego malowała się walka wewnętrzna... Po chwili dość cichym głosem rzekł:
— Nie.
Sędzina powstała z kanapki.
— Mój synu — rzekła poważnie i zimno — jesteś mężczyzną dorosłym, możesz sam o swoim losie stanowić. Może kiedyś pożałujesz tego, żeś wypuścił z rąk szczęście, które samo garnęło się do ciebie. Rób co chcesz i jak chcesz; bywaj sobie w Bogatem, konkuruj, żeń się wreszcie... ale matki o pozwolenie, ani o błogosławieństwo nie proś. Co do mnie, mogę zaręczyć, że Marci zginąć nie dam: sama wynajdę człowieka, który potrafi ocenić ją jak zasługuje, sama będę lekarzem jej serca. Co syn zepsuł, to matka naprawi; uważam to za święty mój obowiązek. Wreszcie uważaj tę dyskusyę za wyczerpaną zupełnie i skończoną... ja już do niej nie wrócę. Dobranoc ci, mój synu, oby ci niebo oszczędziło gorzkich rozczarowań.
Z temi słowy sędzina wyszła z pokoju tak szybko, że pan Jan nie zdążył nawet ucałować jej rąk na pożegnanie. Był jak oszołomiony. Słyszał tylko, jak matka szybko zbiegła po schodach i zatrzasnęła drzwi za sobą.
Przeszedł kilkakrotnie wzdłuż i wszerz po swym gabinecie, wreszcie zgasił światło i w ubraniu rzucił się na łóżko.