Andrzej był chory, a pan Onufry pojechał do Galicyi, gdzie miał jakąś niespodziewaną sukcesyę odebrać.
Pewnego wieczoru, dość już późno, na dziedzińcu rozległ się dźwięk trąbki pocztowej.
Turkot bryczki rozległ się przed gankiem, Marcia sądząc, że ktoś obcy przyjechał, poszła do swego pokoju, pan Stanisław zaś wyszedł na spotkanie gościa.
Z bryczki zeskoczył młody człowiek i serdecznie dłoń gospodarza uścisnął.
— Ledwo się wyrwałem — rzekł — ledwo wyprosiłem urlop, aby skorzystać z twego zaproszenia i odetchnąć chwilowo po pracy i zgiełku warszawskim.
— To wybornie. Dziękuję ci za dotrzymanie słowa, chociaż mam w tem egoistyczne pobudki. Stęskniłem się już do towarzystwa ludzi równych mi pojęciami i wiekiem. Ale chodźże, rozgość się.
Gdy weszli do pokoju i usiedli przy stole, Zielski zapytał Stanisława:
— Wspomniałeś mi, żeś się stęsknił do towarzystwa... a gdzież pan Jan, twój przyjaciel, który miał właśnie przyjechać. Czy niema go jeszcze?
— Eh, jest, ale... nie wiem co się stało... stroni od nas, nie bywa.
Zielski zrobił wielkie oczy.
— Co mówisz? to niepodobieństwo... przecież, o ile słyszałem...
— Mój kochany — rzekł Stanisław — różnie bywa na świecie: jak pobędziesz u nas parę tygodni, to może sam co innego dosłyszysz lub dostrzeżesz. Zresztą będziemy mieli jeszcze czas o tem pomówić, a przede-
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/138
Ta strona została skorygowana.