szki, pomimo usiłowań ciotek i wujenek, które koniecznie go wyswatać pragnęły...
Przyjechał do Zielonki, aby może po raz ostatni ukochaną swoją zobaczyć... a tymczasem na samym wstępie dochodzą go wieści, z których mógłby wnioskować, że nadzieja jeszcze nie stracona...
Sam sobie jasno nie zdawał sprawy z uczuć, które nim miotały. Myśli jego plątały się jak nitki w ręku swawolnego dziecka; nadzieja i niepewność przejmowały go naprzemian...
Oparł głowę na ręku i pogrążył się w smutnej zadumie, z której wyrwało go dopiero skrzypnięcie drzwi.
Panna Marta przyszła go powitać.
Wyciągnęła do niego rękę, a na ustach jej pokazał się uśmiech wymuszony, zdradzający smutek i przygnębienie.
Przyszedł i pan Stanisław.
Marcia dopytywała gościa o zdrowie matki, o Warszawę i dawnych znajomych, ale na jej twarzy nie znać było ani ciekawości, ani ożywienia.
W godzinę później udała się do swego pokoju, panowie zaś pozostali sami.
— Słuchaj-no, Józiu — rzekł do Zielskiego Stanisław — przyjaźń przyjaźnią, a interes interesem. Powiedz mi szczerze, co myślisz zrobić z sumą, którą masz na hypotece?
— Jeżeli sądzisz, żem przyjechał w charakterze wierzyciela, to bądź zdrów; o jedną łaskę tylko cię pro-
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/140
Ta strona została skorygowana.