szę, to jest, jeżeli pocztylion już odjechał, odeszlij mnie swemi końmi do kolei.
— Dzieciństwo! przecież to ma swoje znaczenie, to dla ciebie majątek.
— Mój kochany, pieniędzmi nie gardzę, ale ich też i nie potrzebuję. Mam posadę, która mi daje dostateczne utrzymanie, a czy suma, jaką mi stryj zapisał, będzie na Zielonce czy na innej hypotece, to mi zupełnie wszystko jedno.
— Są zaległe procenta.
— Jak będziesz miał z czego, to mi oddasz, a najlepszy procent, jaki mi możesz zapłacić, będzie, gdy przestaniesz mówić o tej kwestyi. Spodziewam się, że zaprosiłeś mnie jako dawnego przyjaciela waszej rodziny, jako znajomego, nie zaś...
— Co za przypuszczenie! Przebacz mi, jeżelim cię uraził.
— Więc dobrze; nie wszczynajmy już tej kwestyi... powiedz mi oto lepiej, co się tu u was stało? czemu siostra twoja taka przygnębiona, smutna? co to jest?
— Dużoby było o tem mówić...
— Zapewne wiąże się ta rzecz z tem, co mi po przyjezdzie ogólnikowo powiedziałeś.
— Istotnie. Stało się to, czegośmy się najmniej spodziewali. Licho nadało, że w okolicy osiedlił się jegomość pewien z córeczką...
— Kintz?
— Czy znasz go?
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/141
Ta strona została skorygowana.