— Istotnie sytuacya przykra, lecz jeżeli, jak powiadasz, ten pan nie czynił kroków formalnych...
— Nie czynił. Wprawdzie to nagłe zerwanie nie obejdzie się bez gawęd różnych i plotek, ale wszelkie moje wystąpienie przeciwko panu Janowi narobiłoby niepotrzebnego hałasu. Mojem zdaniem, należy całą tę sprawę pozostawić czasowi, tembardziej, że choćby pan Jan chciał złe naprawić, to już mu się nie uda.
— Dlaczego?
— Znam ja moją siostrę. Łagodna ona jest i szlachetna, cierpienie w sobie stłumić potrafi, ale urazy tej nie przebaczy, choćby sobie całe życie zatruć miała.
W oczach Zielskiego błysnął płomyk radości, którego wszakże pan Stanisław nie dostrzegł, i mówił dalej:
— Ostatecznie przykra to dla nas rzecz, ale znowuż powodu do rozprawy nie widzę. Wogóle biorąc, pan Jan, jako partya, był nie do odrzucenia; ale czyż on tylko jeden na świecie?
— Lecz twoja siostra kochała go, a może jeszcze kocha?
— Prawda. Przeboleje ona to zerwanie, przecierpi; mam jednak nadzieję, że czas zagoi te rany. Wróci równowaga umysłu, spokój wróci... i może będzie lepiej...
Długo jeszcze młodzi ludzie rozmawiali o tym przedmiocie, a gdy się rozeszli, już na wschodzie rumieniła się zorza i rozpędziła całkiem mroki nocne.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/143
Ta strona została skorygowana.