Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/144

Ta strona została skorygowana.

Pomimo znużenia, Zielski usnąć nie mógł. To, o czem się dowiedział, było dla niego całkiem niespodziewanem i nowem; do marzeń jego, dotychczas tak smutnych, wkradał się promyk nadziei.
Dnie pobytu w Zielonce schodziły mu przyjemnie, a nawet względnie wesoło. W rozmowie z panną Martą unikał wszelkich wspomnień, mogących zadrasnąć tak świeżą ranę jej serca; ze swoją sympatyą i przyjaźnią nie narzucał się, nie mówił o niej wcale, wzrokiem jej nawet nie zdradził; tym sposobem zjednywał sobie nieznacznie zaufanie. Chętnie przebywała w jego towarzystwie, słuchała opowiadań o Warszawie, sama nawet wywoływała wspomnienia z czasu swego pobytu w tem mieście. Dopytywała o dawnych znajomych, koleżanki — i wśród takich rozmów na jej twarzy znać było pewne ożywienie się i zajęcie.
Zielski był do prowadzenia takich rozmów jedynym. Znał doskonale Warszawę, a zwłaszcza te kółka towarzyskie, w których niegdyś panna Marta bywała; poglądy miał poważne, rozumne, a sposób wysłowienia się barwny, zaprawiony w miarę dowcipem w nader szlachetnym guście.
Dla Marci, smutnej i zgnębionej, zadumanej o rozczarowaniu i zawodzie, jaki ją dotknął, gość taki był bardzo w porę. Codzień też witała go bardzo przyjaźnie i wyciągała do niego szczupłą białą rączkę, jak do dawnego i zaufanego przyjaciela.
Jednego wieczoru, gdy już tylko kilku dni brakowało do skończenia się urlopu Zielskiego, brat z siostrą