przyjemność. Zapewne pan dobrodziej żonaty i w wista grywa?
— W wista grywam i dobrze, a co do pierwszego punktu przypuszczenie pana dobrodzieja nie sprawdziło się.
— Non bis in idem, co znaczy: zadużo w barszczu dwa grzyby. Tak, kto dobrze grywa w wista, ten nie jest żonaty, i dlatego jak się ożenię...
— Czy w podróży przyszła panu myśl żenienia się? — spytała panna Marta.
— Dojrzała tylko, pani dobrodziejko, dojrzała, gdyż nosiłem ją w sobie dość długo, o czem w swoim czasie powiedzianem będzie obszerniej i z komentarzami.
— Pan do Galicyi jeździł?
— Właśnie, wyobraźcie sobie państwo, że stało się to ex promptu, co znaczy: jak piorun trzasł. Nic a nic nie wiedziałem, że mam we Lwowie ciotkę, która nazywała się Biedulska... no i zapisała mi trochę grosza. Pojechałem tedy, zmówiłem za duszę nieboszczki Biedulskiej pacierz, dałem na wotywę żałobną, a zgarnąwszy pieniądze do kieszeni, powróciłem do rura paterna, czyli na swoje śmiecie. Przyjechałem wczoraj i ma się rozumieć, dziś stawiam się, aby państwa powitać. Wybrałem się konno, i uważacie państwo spotkała mnie przygoda...
— Pewnie zając drogę przebiegł — wtrąciła panna Marta.
— Gorzej, pani dobrodziejko.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/146
Ta strona została skorygowana.