— Panie Onufry — rzekł Stanisław — wiemy, żeś znawca na konie, ale dla nas ludzie są ciekawsi.
— I to racya, prawdę mówi mędrzec: quot capita tot sensus, co znaczy: każdy ma we łbie ćwieka. Wracam tedy do gołąbków... I to była para piękna. Jako się rzekło, on stał, ona zaś siedziała, więc mówiąc do niego, musiała patrzeć w górę i wyrabiała oczami takie figle, żem się nadziwić nie mógł. Oj ma ona w oczach świderki, ma! Nie skłamię także, gdy powiem, że jest zgrabna jak kotka i że jej w czarnej amazonce i męzkim kapeluszu bardzo a bardzo do twarzy. Rozmawiali po jakiemuś, a później już po polsku, lecz nie słyszałem, o co im chodziło. Wtem on przykląkł przed nią, i zdjąwszy jej rękawiczkę, rzetelnie pocałował ją w rękę. Tom widział i mógłbym dać na to visum repertum. Ale co to? uważam, że pani pobladła, panno Marto?
— Przywiduje się panu... jestem jaknajzdrowsza i z całem zajęciem słucham pańskiego opowiadania...
Mówiąc to, rozśmiała się jakimś przymuszonym śmiechem.
Pan Onufry odsapnął, pomyślał chwilkę i rzekł:
— Skąpa to musi być kobieta, owa amazonka, bo mu ręki długo całować nie dała, i, dla oszczędności zapewne, ukryła ją napowrót w rękawiczkę, chociaż Bogiem a prawdą, nie było czego żałować. Gdybym ja był na jej miejscu, dałbym mu nawet obie ręce do całowania, niechby się nacieszył, jak pies w studni. Ona jednak widocznie inne miała poglądy, gdyż kazała mu wstać, co też zaraz uczynił. Zapewne jest w nim
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/149
Ta strona została skorygowana.