— To bajki! ona tego zwyczajna; ona już siedem lat ślepa na oba oczy, to trzeciego sobie nie wygniecie, bo go nie ma. Ny, ny, nie odchodźcie-no, panie Szymonie. Coście dziś tacy źli? Czy was jaka brzydka mucha ukąsiła?
— Zły jestem, bom zły; a jakem zły, to nie gadam przez złość! Proboszcz wstał, w okno patrzy, muszę iść do niego, bo takie moje prawo i skutek!
Boruch długą brodę pogładził, trochę z kurzu kapotę strząsnął, pas na sobie poprawił i powoli ku plebanii poszedł.
Gdy Boruch przyszedł na probostwo, zastał zaraz w pierwszym pokoju sprzątającego Szymona.
Dziad widocznie był zły, zamiatał bowiem z takim impetem, że o mało szczotki nie połamał, a przytem stękał i wzdychał okropnie.
— Ny, panie Szymonie — rzekł żyd, — musieliście bardzo źle spać tej nocy, albo może, nie przymawiając...
— Co?
— Może mieliście jakie zmartwienie od żony?
— Ja!?
— Choćby i wy... Co chcecie, inna baba gorsza od samego dyabła.
— No, to co?
— Całkiem nic, ja tylko tak sobie powiadam, ja do wielmożnego proboszcza przyszedłem.
— Wnet tu ksiądz przyjdzie; jeno jak macie co gadać, to krótko, bo do kościoła pójdzie.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/15
Ta strona została skorygowana.