Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

Sędzic zrobił taką minę, jak gdyby chciał mnie żywcem połknąć, ale niemeczka rozśmiała się i powiada: Rzeczywiście, można powinszować zdrowia... kto tak kicha... Ano, rzeknę, moja pani dobrodziejko, tak człowiek orze jak może, a pani towarzysz, zamiast się na mnie gniewać, lepiejby podobno uczynił, gdyby spłoszone konie starał się schwytać. Moje konisko jest na usługi, siadaj pan na niego i goń tamte, bo przecież niepodobna, aby pani pieszo wracała, zwłaszcza z takim długim ogonem, chyba żebyśmy go we dwóch nieśli jak paziowie. Jedź pan tedy, a pani dobrodziejka będzie przez ten czas na mojej opiece.
— Zawsze umiesz pan wybrać lepszą cząstkę — zauważył Zielski.
— To nic, ale przedewszystkiem sprawiedliwość. On się w niemce kocha, on ją po rączkach całuje, niech więc dla jej miłości ugania się po polach. Dość zrobiłem, żem mu dał konia!
— Naturalnie, skorzystał z pańskiej grzeczności?
— Nie w smak było mu. Widziałem, że go trapi zazdrość. Zapewne lękał się, żebym mu serca niemeczki nie odebrał. Próżna obawa! w niemkach nigdym nie gustował. Sędzic o tem nie wiedział i musiała mu się przypomnieć opowieść o wilku, kozie i kapuście; lecz panna powiedziała, żeby się śpieszył, więc wskoczył na konia i puścił się pędem. Dobry mąż będzie, bo mores zna. Ja zaś, moi państwo, pozostałem przy szwabce. Trzeba przyznać, że dziewczyna nieszpetna, drobne to, małe jak figa, złe jak żmija, ale ładne bo ładne, a wygadana jak sześciu adwokatów. Wdałem