— Co ja mam gadać? co gadać?! całe gadanie: dwa słowa.
— Jak tam chcecie; ja idę dzwonić.
— Po co?
Szymon chciał odpowiedzieć, lecz w tej chwili ksiądz wszedł do pokoju.
Boruch z uprzejmością wielką do samej ziemi się skłonił.
— Kłaniam — rzekł, — bardzo kłaniam wielmożnego kanonika dobrodzieja.
— Jak się masz, panie Boruch? Cóż cię to w moje progi sprowadza?
— Bogu dziękować, nic; tak sobie wstąpiłem przejazdem...
— Dokąd-że dążysz?
— Tak... za interesem, wiadomo księdzu kanonikowi, jak żyd: tu trochę, tam trochę, aby żyć...
Szymon sprzątanie skończył i wyszedł. Boruch obejrzał się uważnie na wszystkie strony i rzekł ciszej:
— Ja powiem całą prawdę: ja trochę do Zielonki jadę...
— Po co?
— Niby tam miała być dziś licytacya...
— I miałbyś też sumienie?...
— Co sumienie? Jakie sumienie? Czy ja tam jadę, broń Boże, kogo zabić, albo okraść?... Ja jadę co kupić...
— Ale zawsze; komu, jak komu, ale tobie, mój panie Boruchu, nie wypada; tam dorobiłeś się, porosłeś
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/16
Ta strona została skorygowana.