— Nie, matko! — rzekł z mocą — nie nazywaj tego zaślepieniem, bo to jest...
— Ja wiem, co jest, nie potrzebujesz mi tłumaczyć; według twego zdania, to jakieś nadziemskie szczęście, według mnie... głupstwo. A ponieważ inaczej być nie może, pozostaniemy więc przy swojem.
— Ja mateczkę przekonam...
— Mogę cię zapewnić, że nie, lecz wracamy do kwestyi. Chcesz wyjechać... po to zapewne, ażeby poza oczami naszemi zamiarów swoich dopiąć... Jest to z twojej strony delikatność, za którą wdzięczną ci jestem.
— Moja mamo!...
— Nie krępuj się moją wolą, gdyż niewiele o nią dbasz... i pozwól mi dokończyć. Powiedziałam, że mieliśmy zamiar oddać ci cały majątek; obecnie musimy od tej myśli odstąpić...
— Ja o majątek nie dbam, uważam go za własność rodziców i w ich dyspozycye mieszać się nie chcę.
— To mi wszystko jedno; choćbyś nawet i dbał, nie moglibyśmy postąpić inaczej. Po naszej śmierci zabierzesz wszystko. Obecnie jednak, nie chcąc cię zostawić wyłącznie na łasce wybranki twego serca, postanowiliśmy płacić ci procent. Dziś otrzymasz od ojca pieniądze za cały rok z góry, przydadzą ci się zapewne...
— Czemu matka tak mnie upokarza? — rzekł z goryczą.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/168
Ta strona została skorygowana.