— Nie wiem, proszę ojca, trudno to naprzód przewidzieć.
— Tembardziej...
— W takim razie budowę fabryki odłożymy do czasu mego powrotu.
— Szkoda! rozniosło się już po okolicy, ludzie mówią o tem, pomiędzy chłopstwem nawet chodzą już wieści o spodziewanych z tego tytułu zarobkach, a tak rozsypie się to wszystko w proch, dlaczego?
— Mój ojcze, co się odwlecze to nie uciecze. Wrócimy jeszcze kiedyś do tej myśli.
— Et, niezawsze... ale powiedz-że mi, Jasiu, kiedyż ty chcesz wyjechać?
— Im prędzej tem lepiej. Spróbuję wszakże jeszcze z matką pomówić. Może da się przeprosić, może jej wytłumaczę. Od tego naturalnie zależeć będzie czas mego odjazdu.
— Wiesz co, to jest myśl. Pójdźże teraz do matki zaraz; jest u siebie.
— Pójdę, ojcze — rzekł sędzic.
— Tak, pójdź, pójdź... i powróć do mnie, ja będę czekał na ciebie.
Poczciwy sędziulek usiadł na fotelu, zapalił cygaro i czekał.
Po kwadransie wszedł pan Jan, blady, niespokojny.
— Spodziewałem się tego. Weronisia twardy ma charakter. Sądziłem przecież, że dla ciebie zrobi wyjątek.
— Niestety!
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/172
Ta strona została skorygowana.