Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

Była to wielka rżnięta szklanica, półkwartowa przynajmniej, przywieziona ongi z Karlsbadu, o czem napis świadczył. Pół butelki miodu wlał w nią pan Onufry i duszkiem do dna wychylił.
— Ostrożnie — rzekł, śmiejąc się, ksiądz — ostrożnie z ogniem, bo miód stary...
Pan Onufry nic nie odrzekł, głowę oparł na rękach i dumał. Potem drugą szklanicę napełnił, i ciągnął miód powoli, z rozmysłem. Policzki poczerwieniały mu silnie, oczy zamigotały, kilkakrotnie odchrząknął, jakby powiedzieć coś pragnął, bębnił po stole palcami i sapał.
Ksiądz patrzył na niego ciekawie.
— Ano, mój panie Onufry — rzekł po chwili — pociągnij-no jeszcze... miód niezgorszy.
— Ach, księże, piscem natare doces, co znaczy dosłownie: złodzieja kraść uczysz!...
— Ależ nie! cóż za barbarzyński przekład!
— Ducha trzeba szukać, ducha... i ja oto dziś, gdy rozmyślałem nad tem, co się dzieje, to chciałbym się upić z goryczy!!
— Cóż ci takiego, co ci doskwiera?
— Sam ksiądz powiedziałeś przed chwilą: biedna panna Marta! Otóż i ja wyznam ci, księże Andrzeju, między nami, privatim, że ja już powiedziałem to sobie ze sto razy... i złość mnie porywa na tę niemkę, która przywędrowała tu, aby biednej dziewczynie życie zatruć...
— Przesadzasz mój jegomość, przesadasz; cóż to, czyż jej się nie trafi kto inny? może ją jeszcze najlepszy los czeka...