Z temi słowy pan Onufry wybiegł na ganek, aby w imieniu chorego gospodarza gości przywitać.
Panna Marta z bratem weszła do pokoju, za niemi wsunął się pan Onufry i usiadł na krzesełku pod oknem.
— Dziś dopiero dowiedzieliśmy się, że ksiądz kanonik jest cierpiący, i pośpieszamy ze Stasiem natychmiast dowiedzieć się, co jest; może możemy być w czem użyteczni?
— Moja ty śliczna szarytko! Wiem, że jesteś opiekunką wszystkich chorych i cierpiących, ale mnie nic wielkiego nie jest. Zwyczajnie starość, nic więcej. Zwykła rzecz, moje dziecko. Uważam, jednak, że i ty Marciu jakoś nieosobliwie wyglądasz. Czy może czujesz się także cierpiącą?
— O nie! jestem jaknajzdrowsza.
— Coś mi się widzi inaczej...
— Doprawdy nie wiem, zkąd się to wzięło, ale od niejakiego czasu wszyscy wmawiają we mnie, żem chora. Staś powtarza mi to prawie codzień, pani sędzina także...
— Widziałaś ją?
— Wczoraj była u nas. Powiadam księdzu kanonikowi, że to nieoceniona kobieta. Nie wiem czem zasłużyłam na tyle łaski, ale zdaje mi się, że gdybym miała dotąd matkę, to jeszcze nie doznałabym od niej tyle życzliwości, ile od tej kobiety.
— Ma ona podobno jakieś zmartwienie — rzekł ksiądz.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/182
Ta strona została skorygowana.