— A ty, moja Marciu, zapewne zgadzasz się na ten projekt?
— Nie mogę mu odmówić pewnej wartości praktycznej. Brat mieszka tu tylko dla mnie, czyż więc mam prawo krępować go dłużej? Ja gospodarstwa prowadzić nie potrafię, a zresztą nie chciałabym tu pozostawać sama. Z tych powodów gotowabym pójść za radą sędziny, ale...
— O cóż więc idzie, moje dziecko, jedź skoro to może być dobrem dla ciebie...
Panna Marta zamyśliła się.
— Księże kanoniku — rzekła po chwili — mnie żal ogarnia na myśl, że opuszczę Zielonkę: przywiązałam się do tych pól i lasów, a bardziej jeszcze do ludzi. Mnie było dobrze w tem ustroniu, miałam pole do pracy, nierozgłośnej, ale bądź-co-bądź, pożytecznej... Wywierałam tu pewien wpływ dodatni; o ile było w mojej możności, tępiłam przesądy i zabobony, zachęcałam do światła... Ksiądz kanonik najlepiej wie o tem, gdyż nie skąpił mi nigdy dobrej rady i udzielał chętnie wskazówek, jak mam postępować. Otóż żal mi tego.
— Projektowaliśmy inaczej, moja Marciu — rzekł z westchnieniem ksiądz — ale Pan Bóg inaczej rozrządził.
— Sama nie wiem, co robić.
— A cóż? Jedź, moje dziecko; jeszcze jesteś młoda, cały świat przed tobą otwarty. Któż wie, może po niejakim czasie powrócisz tu jeszcze, oparta na ramieniu godnego ciebie człowieka, z którym wspólnie pracować będziecie na tej niwie wdzięcznej...
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/186
Ta strona została skorygowana.