wielmożny pan jutro przed wieczorkiem przyjedzie na godzinkę do miasteczka, to wszystko się zrobi.
— Jutro?
— Jutro, jutro, napewno, żebym ja tak szczęście miał...
— Pamiętaj więc...
— No, no, to ja nawet zaraz jadę; tylko prosiłbym, żeby wielmożny pan kazał mi dać z korczyk owsa dla mojej szkapy. Jej matka nie pamięta, kiedy jadła owies.
— Idź do ekonoma, niech ci wyda...
— Dziękuję wielmożnemu panu dobrodziejowi, bardzo dziękuję i czekam jutro. Oj, oj, żebym ja tak zdrów był, jak ja znajdę zawsze pieniędzy dla pana sędziego!
— Ale, ale, słuchaj-no Boruch, jeszcze słowo...
— Słucham wielmożnego pana.
— Powiedz mi, proszę, czy ty umiesz trzymać język za zębami?
— Za zębami? Żebym ja tak majątek w kieszeni przytrzymał, jak mogę język w gębie trzymać!! Co wielmożny pan o takie rzeczy się pyta?
— Pamiętaj, żebyś sekret utrzymał.
— Niepotrzebnie wielmożny pan takie słowo powiada, na co ja mam gadać? po co gadać? czy kto za gadanie zapłaci? Najwięksi uczeni dlatego byli mądrzy, że nic nie mówili... po co ja będę mówił?
— Wierzę ci. Jedź-że teraz i żebym jutro zawodu nie miał.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/195
Ta strona została skorygowana.