— Od Marci? — rzekł sędzia, udając zdziwienie — no proszę! poczciwa dziewczyna... jak to ona o tobie pamięta... Co też pisze kochana Marcia?
Sędzina rozerwała kopertę i zaczęła list czytać.
— Nic nadzwyczajnego — rzekła po chwili — donosi, że jej nieźle w Warszawie, pozdrawia nas wszystkich i pisze, że tęskni do wsi.
— Poczciwe dziecko.
— Zapewne, że poczciwe — rzekła z westchnieniem — szkoda, że nie wszystkie dzieci takie przekonania mają, jak ona...
— Pozwól, kochana Weronisiu — rzekł sędzia, całując żonę w rękę — pozwól, że wstanę i pójdę do swego pokoju na fajeczkę.
— A owszem, przecież co dzień czynisz to samo; idź, zaraz ci tam kawę przyślę, albo przyniosę sama.
— O nie fatyguj się, moja duszko!
— Niewielka fatyga — odrzekła z uśmiechem — przecież żona zawsze powinna mężowi usłużyć.
Sędzia powtórnie cmoknął żonę w rękę i wyszedł.
Znalazłszy się w swoim gabinecie, padł na fotel i z głębi piersi odetchnął. Pytania, które mu żona zadawała przy obiedzie, męczyły go. Poczciwiec nie umiał kłamać, a pod badawczem spojrzeniem domyślnej Weronisi czerwienił się, jak szesnastoletnia dziewczyna, gdy imię ukochanego usłyszy.
Sędzia chciał być sam i rozmyślać swobodnie o swojem heroicznem postanowieniu. Nałożył fajkę, zapalił ją i otoczył się gęstemi kłębami dymu, rozmyślając nad tem, jak się syn ucieszy, gdy pomoc w kło-
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/199
Ta strona została skorygowana.