pocie otrzyma... Ojciec mu dopomoże, sam ojciec! dopomoże mu i przekona, że nie jest takim pantoflem, za jaki go fama parafialna ogłasza, przekona, że jest mężczyzną pełnym energii, który jak sobie co postanowi, to wykona święcie, żeby nie wiem co się stać miało. Pod wpływem tych myśli sędzia podniósł głowę i uczuł się dumnym se swej siły.
Sędzina wniosła filiżankę wonnej, doskonale przyrządzonej kawy, której aromatem wnet się cały pokój napełnił.
— Ach! Weronisiu, zbytek łaski... sama się fatygowałaś... sama... doprawdy, zbytek grzeczności z twojej strony...
— Nic nie szkodzi... smutno mi samej, przyszłam porozmawiać z tobą, jeżeli pozwolisz?
— Co za pytanie dziwne?
— Nie chciałabym ci przeszkadzać...
— Przecież święto, roboty nie mam żadnej.
Sędzina usiadła przy stoliczku naprzeciw męża i spojrzała mu prosto w oczy.
— Czy jutro gdzie wyjeżdżasz? — spytała.
— To jest... uważasz, miałem zamiar... a nawet chciałbym do miasteczka... tego...
— Masz sprawunki?
— Niby trochę... tego owego, smarowidła, postronków, żelaza... więc tedy... Chcesz może, żebym nie jechał?
— Dlaczego? jeżeli masz pilne interesa...
— Ano, mówiłem ci przecież... smarowidła... postronków... żelaza by się przydało... jest parę nowych wozów do okucia.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/200
Ta strona została skorygowana.