— To jeszcze nie racya, żeby płacić żydowi taki duży procent, tem więcej, że dziecko ma swoje fundusze. Przeznaczyliśmy mu dochód... zgrymasił, nie chciał brać. Pieniądze leżą... teraz znowuż chce, niech bierze. Wyślij mu jutro pocztą, proszę cię, mój mężu.
— Widzisz, Weronisiu, jaka ty jesteś... na mnie się gniewasz, żem chciał pożyczyć, a sama każesz mu posyłać...
— Z tego, co przeznaczyliśmy dla niego.
— Cóż tam z tego, czy z owego, na jedno wyjdzie... ale Bóg ci zapłać, Weronisiu, on jest biedny i nieszczęśliwy; żebyś wiedziała, jak on pisze...
— Nie ciekawam... jak sobie kto pościele, tak się wyśpi...
— I nie chcesz przeczytać jego listu?
— Ani myślę.
Sędzia smutnie kiwnął głową.
— Weronisiu, Weronisiu — rzekł — gdybym cię nie znał, to powiedziałbym...
— Ciekawam, cobyś mógł powiedzieć?
— Powiedziałbym, że nie masz serca... — rzekł półgłosem.
Sędzina nie odpowiedziała zaraz... Wstała, przeszła kilka razy przez pokój, potarła rękami czoło i drżącym ze wzruszenia głosem rzekła:
— Ja nie mam serca?! ja! która poświęciłam całe życie dla szczęścia tego dziecka; zabiegałam, oszczędzałam, wyrzekłam się wszystkich przyjemności... byle tylko on miał los zapewniony... Mylisz się, mylisz mój mężu, ja mam serce, ale zranione, przepełnione żalem
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/202
Ta strona została skorygowana.